sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział I

       Wczorajszego dnia poznałam jeszcze głównego gospodarza, Rozalię, Alexa, Violettę oraz jak to oni siebie nazywają muzyków w których skład wchodził Lysander, był to chłopak którego spotkałam przy wejściu, zdziwiłam się że tak dziwnie zachowywał się w mojej obecności w końcu mógł pomyśleć że to zwykłe tatuaże. Kastiel to natomiast inna historia zachowywał się jakby był pępkiem świat, a wobec mnie był arogancki i złośliwy nazwał mnie "laską", czasami żałowałam że nie mogę wyjąć mojego sztyletu i zadźgać go tak by umierał w męczarniach .Zastanawiam się jak ludzie mogą być naiwni i głupi skoro przez stulecia nie zauważali obecności innych istot. Otwierałam właśnie drzwi do mieszkania mojej zmarłej już kilka lat temu babci, która przepisała mi je. Jak to ona mówiła? "Żebym mogła uciec od innych i odnaleźć sens swojego życia", uśmiechnęłam się sama do siebie. Przeszłam przez krótki korytarz rzucając torbę na ciemną drewnianą podłogę jednak nim weszłam do swojego pokoju usłyszałam dzwonek. -Ciekawe kto to.- mruknęłam pod nosem otwierając drzwi.
   Po drugiej stronie zobaczyłam niebiesko-włosego chłopaka. Miał różowe oczy i wielkiego banana który chyba miał być jego ustami, obok niego stała białowłosa Rozalia, którą zapamiętałam tylko dzięki jej siwym włosom.
- Jak fajnie że jesteś już w domu!- krzyknęła dziewczyna rzucając mi się na szyję jednak przewidziałam jej ruch i szybko uskoczyłam w bok sprawiając że zachwiała się.
- Mam dwa pytania. Pierwsze, skąd znacie mój adres? Drugie, po co tu przyszliście?- zmrużyłam oczy. Nie miałam czasu na takie żadne pogaduchy, nie w moim zawodzie. Oboje zarumienili się lekko jednak mało mnie to obchodziło.
- My tu przychodzimy z wizytą przyjacielską!- powiedział chłopak próbując się przed czymś bronić. Westchnęłam zrezygnowana.
- No dobra zacznijmy inaczej. Po co przyszliście?- zapytałam najbardziej miłym głosem na jaki było mnie stać.
- Pomyśleliśmy że skoro jesteś tutaj nowa...- zaczęła dziewczyna.
- ...to zabierzemy cię na zakupy!- dokończył za nią. Jego oczy błyszczały podekscytowaniem, a moje... znużeniem.
- A leżeli ja nie chcę?- zapytałam ciekawa ich odpowiedzi. oparłam się o futrynę drzwi, a ręce skrzyżowałam na piersi.
- Będziemy cię nachodzić.- odpowiedziała z dziwnym uśmiechem Rozalia.
- Nie pomyliliście może mojego mieszkania z psychiatrykiem?- zapytała już mocno zdenerwowana. Co oni sobie myśleli?! Głupie ludzkie istoty. Spojrzeli na siebie po czym kiwnęli głowami po czym różowooki złapał mnie za ręce i wyciągną z mieszkania tak szybko iż nie mogłam zareagować, a Rozalia zatrzasnęła drzwi.
- Co wy robicie?!- krzyknęłam próbując wyrwać się z objęć chłopaka jednak był zbyt silny jak dla mnie.
- Jak to to?- zapytała zdziwiona białowłosa.
- Na zakupy!- krzyknęli oboje tak głośno że o mało co mnie ogłuchłam. Trafiłam do wariatkowa, pomyślałam w danej chwili.
*~*~*
Minęły jakieś dwie godziny odkąd zostałam bezczelnie porwana i to przez kogo?! Przez ludzkie nastolatki! Przysiadłam na pobliskiej ławce, a torby z ubraniami położyłam obok siebie.
- I jak miną dzień?- zapytał mnie chłopak siadając po mojej prawej stronie, a Rozalia po lewej. Oboje wpatrywali się we mnie z wyczekującymi spojrzeniami.
- To najbardziej zmarnowany i szalony dzień w moim życiu.- powiedziałam ku ich zaskoczeniu.
- Jak to?!- krzyknęli jednocześnie niedowierzająco. Na moich ustach pojawił się kpiący uśmiech.
- Tak to, a i dzięki za zajęcie czasu.- powiedziałam na odchodne wstając , wzięłam do ręki zakupy i ruszyłam szybkim krokiem w stronę mieszkania. O mało co i bym się zapomniała! A przecież mam misję do wykonania.
*~*~*
Za oknem panowała już mroczna noc którą tak kochałam, blade promienie księżyca muskały moją skórę. Wciągnęłam w płuca zimne powietrze jednak nie by to jedyny zapach który poczułam. Poczułam ciepły oddech na szyi,a zapach cynamonu i wanilii stał się wręcz namacalny. Gwałtownie odwróciłam się i odskoczyłam w tył. Czarnowłosa istota odpowiedziała mi tylko śmiechem. Groźnym i pozbawionym uczuć jakie kiedyś odczuwałam słysząc go.
- Dymitr...- mój szept był cichy, a ręka która trzymała sztylet przymocowany do paska zesztywniała. Jego kiedyś piękne oczy w kolorze brązu stały się czerwone niczym krew którą teraz się żywił,a cera stała się blada niczym kartka papieru.
- Kiedyś inaczej na mnie reagowałaś.- powiedział zakładając ręce na piersi. Jego usta wykrzywiły się w kpiącym uśmiechu.
- Wiedziałem że nie będziesz umiała...- nie dokończył.
- Czego?!- zapytałam podniesionym głosem. Nie spuszczałam z niego wzroku. Nadal nie mogłam uwierzyć że zmienił się w takie... coś.
- Zabić mnie. Za bardzo mnie kochasz.- odpowiedział podchodząc do mnie, powolnym , wręcz leniwym krokiem.
- Kochałam Dymitriego, ty jesteś tylko pustą skorupą!- krzyknęłam biegnąc w jego stronę, w prawej ręce miałam srebrny sztylet stworzony w tym samym celu co ja. Do zabijania. Niestety by szybsz niż myślałam i w ostatniej sekundzie uczylił się przed moim ciosem.
- Nie tego cię uczyłem Roza.- powiedział kręcąc głową ze zrezygnowania.- Pamiętasz może naszą pierwszą lekcję?- zapytał przyglądając mi się.
- Nigdy się nie wahaj i nie wypuszczaj sztyletu.- szepnęłam. Dopiero po chwili zrozumiałam o co mu chodziło. W ręku nie czułam sztyletu . . .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz